Wóz albo przewóz. Twórcom piątej już odsłony "Szybkich i wściekłych" można zarzucić wiele, ale trzeba im oddać, że traktują swoich widzów uczciwie. Nigdy nie udawali, że w ich filmie chodzi o coś więcej niż o szybkie kobiety, piękne samochody i pistolety z chromowanej stali. Kiedy już w pierwszej scenie zawieszają poprzeczkę absurdu gdzieś w stratosferze, widz ma tylko dwa wyjścia, w tym jedno ewakuacyjne. Ci jednak, którzy pokornie schowają do opróżnionego kubełka z popcornem swój mózg, będą bawić się wyśmienicie. Autorzy zagrali va banque i docisnęli gaz do dechy – zero półśrodków, udawanego realizmu i ściemy, że komuś tu zależy na dobrej kondycji X Muzy. Priorytetem jest głośna, bezwstydnie efekciarska i roznosząca ekran na strzępy motorzeźnia.
Miłośnicy "fabuł" poprzednich części mogą być spokojni – "Szybcy i wściekli 5" wciąż trzymają się z dala od awangardy i zachowują sprawdzoną strukturę pornosa. Fabularne interludia są więc jedynie rozgrzewką przed kolejnymi sekwencjami samochodowych pościgów i skoków na wielką kasę, dokonywanych za pomocą lśniących maszyn. Historia, na którą składają się te niezobowiązujące "przerywniki", traktuje o rzeczy pięknej i wzniosłej, czyli o rodzinie. O ocalającej sile familii prawią tu chyba wszyscy, ale najdonośniejszy jest głos Dominika Torretta (Vin Diesel). Po wydarzeniach z poprzedniej części, bohater zaszył się wraz ze swoją siostrą i potencjalnym szwagrem (Paul Walker) w gorącym Rio de Janeiro. I za każdym razem gdy kamera mija szerokie plecy Chrystusa Zbawiciela i rozpędzona wpada w sam środek slumsów (a mija i wpada średnio co kilka minut), wiadomo, że rodzinka będzie grzać silniki. Na wymienienie wszystkich scen akcji, tak idiotycznych, że momentami ocierających się o geniusz, nie starczyłoby miejsca. Dość powiedzieć, że stężeniem efekciarstwa biją one na głowę chyba wszystko, co do tej pory wymyślono w kinie "na czterech kołach".
Clou programu to pojedynek najtwardszych z twardzieli – Vina Diesla i Dwayne'a "The Rocka" Johnsona. I o ile starzejący się Diesel przypomina swojskiego "koksa" z osiedlowej siłowni, o tyle "Skała" zamienił się na potrzeby filmu w przerażające, ziejące ogniem monstrum. Zapasy obydwu panów przypominają starcie Hulka z Godzillą, co w scenach gonitwy po dachach malowniczej faweli i pojedynku na gołe pięści (a raczej młoty pneumatyczne) z radością podkreśla montażysta. Oczywiście, czasem bohaterowie muszą ze sobą porozmawiać. Wyrzucić sobie to i owo, odkryć własną przeszłość i zafundować sobie psychoanalityczny seans. Oczywiście, muszą stoczyć pojedynek na szowinistyczne dowcipy i przypilnować, by ten męski świat nie runął. Ale wiadomo przecież, że zarówno ten film, jak i jego następcy (sądząc po wynikach kasowych, w dwucyfrowej liczbie) zaczynają się i kończą w samochodzie. "Nie dajcie im wsiąść do auta" – radzi w jednej ze scen The Rock. Dobrze, że nikt go nie słucha.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu